Pomiędzy chwalebnymi wydarzeniami wielkiego i błogosławionego Jana Chrzciciela, którego święto dzisiaj obchodzimy, nie wiem, które wybrać: jego nadzwyczajne narodziny czy też jego nadzwyczajniejszą śmierć. Jego narodziny przyniosły proroctwo (Łk 1,67nn), jego śmierć – prawdę. Narodziny zapowiedziały przyjście Zbawiciela, a śmierć potępiła kazirodztwo Heroda. Ten święty człowiek… zasłużył w oczach Boga, aby nie zniknąć w taki sposób, jak inni ludzie tego świata, ale opuścił ciało, otrzymane od Pana, przyznając się do Niego. Jan w wszystkim wykonał wolę Bożą, skoro jego życia, jak i śmierć, odpowiadały zamysłom Bożym. […]
Jest jeszcze we wnętrzu łona swej matki, a już celebruje przybycie Pana przez radosne poruszenie, skoro nie mógł tego uczynić własnym głosem. Elżbieta powiedziała do świętej Maryi: „Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie” (Łk 1,44). Jan raduje się zatem przed narodzinami – zanim jego oczy ujrzały, do czego podobny jest świat, jego umysł już uznał Tego, który jest Panem świata. Myślę, że taki właśnie jest sens zdania proroka: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię” (Jr 1,5). Nie dziwmy się zatem, że, choć zamknięty w więzieniu przez Heroda, nie ustawał w głoszeniu Chrystusa za pośrednictwem swoich uczniów (Mt 11,2), skoro nawet zamknięty w łonie matki, swoimi ruchami już ogłaszał przyjście Pana.
Live a Reply